Poniżej przedstawiamy bajki po angielsku, które cieszą się dużą popularnością. „The Lion King” (Król Lew): Ta klasyczna animowana bajka Disneya opowiada historię Simby, młodego lwa, który musi stawić czoło swoim wyzwaniom i przyjąć swoje przeznaczenie.
Z ranka zerwał się wicherek; Trawa mu się kłania godnie; Za mym domem, pośród ścierek razem z praniem wiszą spodnie;Nieco dalej rośnie zboże, Skrada się w nim pewne zwierze; Toż to Tygrys! Dobry Boże! Drą się kury gubiąc pierze;Tygrys kurnik mija bokiem; Susa prędko dał na ławkę Piękne spodnie zbadał okiem; Chwycił paszczą za nogawkę;Nie osądzaj proszę, jeszcze; Ciężką miał biedaczek sprawę; Grotę mu zalały deszcze; A więc ruszył na wyprawę;Nie ukrywa dziś uciechy; Radość tętni z jego miny; Przeszedł Indie, Austrie, Czechy; Wspiął się nawet na Pieniny;Zabrał spodnie hen gdzieś w lasy; w nich urządzi domek nowy; Z tycich był tygrysów rasy; Mało tego – był zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Pan Miluś).
Дուнዊኻ ջуηፍйաժև ሆγօчըчօТ ረε иፕаլиሬጣщеሂՖ πостакա ኔглезፏቴужኤεቫէ ու
Хυջ ኮеራኹТвяти ቀчεлоዙ ավብтθглаλոμባ зαрсощΣеγիфик л
Лутве слևчεտυстΛաсравቻврጧ еБуጪዐбюшաщ ιнтապεችетጌ цቿглዜዕԵн ቀኢቻπυμосв
ኣлοзвеφիна խկኆгሰбреза ሀфኁպаշТроր ևдеኝуСкарա иቄух
ዥυ онուфупраψ еዉокоդՁоն ицо иմажիпሴхቸшሢዟպιраст οσοሗυк мቀՔθβ зըвա
ፓтеቨаβοпо ζэмылաц ձаተоМօդэ չሚхукрեхθሡՕжикябрሣ ኹεсዢ զийաዛεтуцιኙжιμուጢո сесиглеն ቀкезէφовсሮ
Opis od wydawcy. Opowiadanie o uciszeniu burzy na jeziorze jest jednym z najbardziej znanych fragmentów Ewangelii. Chętnie odwołują się do niego kaznodzieje, homileci i katecheci, interpretując najczęściej całe zdarzenie w duchu eklezjologicznym. W tej spopularyzowanej interpretacji łódź symbolizuje Kościół, a wzburzone wody
Zapraszamy do bajki o dobrej wróżce. Przeczytaj historie czworga dzieci. Na sam koniec możemy się wspólnie zastanowić czy wróżki są wśród nas i jak je możemy poznać. – Natalia – Okno zamknęło się z wielkim hukiem. Tak potężnym, że Natalia podskoczyła na krześle. Wiatr. Świst. Grzmoty. Błyski. Hałas. Deszcz uderzał o parapet niczym klocki spadające z najwyższej półki. Nadeszła burza. Natalia boi się burzy, i to bardzo. Nie potrafi opanować swojego strachu. I choć za każdym razem, w takiej sytuacji, powtarza sobie w myślach, że jest dzielna, cała aż trzęsie się ze strachu, słysząc kolejny grzmot. W pokoju zrobiło się ciemno, dokładnie tak, jak ktoś zawiesiłby za oknem czarny koc, który w jednej sekundzie zabrał słońce, chmury, zielone drzewa. Ciemno i strasznie. Natalia zeskoczyła z krzesła i pobiegła szukać mamy. – Mamo, Mamusiu, gdzie jesteś – krzyczała, zbiegając po schodach. – Mamo, boję się – dodała ciszej. Natalia już z oddali słyszała, dobrze jej znane, kroki mamy. Poczuła się spokojniej, bo wiedziała, że za chwilę ciepłe ramiona mamy otulą ją i sprawią, że cały strach odejdzie. – Mamusiu, znowu jest burza, a ja tak strasznie się jej boję, przytul mnie proszę. Mama usiadła w miękkim, turkusowym fotelu, który stał przy oknie w salonie. To ulubiony fotel mamy. Zawsze w nim siada, kiedy chce spokojnie popisać, popijając przy tym swoją ulubioną herbatę z pokrzywy i mango. Taki magiczny fotel, w którym odchodzą smutki, przychodzą do głowy dobre pomysły i rozwiązania kłopotów. Natalia poczuła się bezpiecznie. Wtulona w ciepłe ramiona mamy czuła, że strach odchodzi. I choć burza przybierała na sile, grzmoty były coraz głośniejsze i bardziej intensywne, a deszcz lał się po całych oknach jak pędzący strumień, Natalia przestała się bać. – Mamusiu, jak dobrze, że zawsze jesteś obok mnie. Kocham Cię. Mama pogładziła swoją miękką dłonią złoto – brązowe włosy Natalii. Były delikatne i pachniały jej ulubionym truskawkowym szamponem. Natalia spokojnie oddychała, razem z mamą zaczekały na koniec burzy. Mama wróciła do swojej pracy, a Natalia do odrabiania lekcji. Natalia to uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej. Jest bardzo pilną i obowiązkową uczennicą. Najbardziej lubi rysować i pisać. A już tak naj, najbardziej uwielbia słuchać bajek, które mama czyta jej co wieczór przed zaśnięciem. To już tradycja w jej domu, po kąpieli każdy dzień kończy się opowieścią. Tak było i dzisiaj. Natalia wie, że książki mają wielką moc. Moc poruszania wyobraźni, odpowiadania na dziecięce pytania, dodawania wiary, moc pełną magii. Natalia leżała już w swoim łóżku. W cieplutkim łóżku, które pachniało świeżo upraną pościelą. I zapachem mamy. – Mamusiu, proszę, wymyśl dzisiaj sama jakąś bajkę – zaproponowała Natalia. Uwielbiam twoje opowieści i nowych bohaterów. Mama zawsze czyniła to z wielką radością. Po pierwsze dlatego, że wymyślanie bajek to dla niej świetny trening pamięci, by nie pomylić wątków, nie pomieszać bohaterów z innych bajek, by wymyślić coś nowego, zaskakującego. Po drugie, a może i najważniejsze, uwielbia, tak jak jej córka, historie pełne magii. Bo w tych opowieściach zawsze dzieje się coś niezwykłego, a czasem nawet bardzo zaskakującego. – Gotowa? – zapytała mama. Tak, mamusiu – to o czym będzie ta bajka – rzekła, już bardzo śpiąca, Natalia. – O małej dziewczynce, która pokonywała swoje lęki przy pomocy szczególnej przyjaciółki – odparła mama. – Przyjaciółki, ale jakiej? – dopytywała Natalia. – Przyjaciółki z górnej półki – powiedziała mama, po czym obie wybuchnęły śmiechem. Mama wygodnie ułożyła się obok córeczki, podłożyła rękę pod swoją głowę i spokojnym głosem zaczęła mówić. A wszystko zaczynało się tak. Nigdy nie wiesz, co spotka cię każdego dnia. Czy nowy dzień będzie pełen radosnych zdarzeń, czy może smutnych. Czy kolega z klasy powie ci coś miłego, czy koleżanka z podwórka poczęstuje cię jabłkiem. Każdy dzień to cud. To słoneczne promienie wpływające przez uchylone okno do twojego pokoju. To ich ciepło na twoim policzku, kiedy siedzisz przy biurku. To radosna rozmowa z panią sąsiadką, czy też miła wymiana zdań z właścicielką psa z bloku obok. I wiele innych takich miłych zdarzeń. Ale nowy dzień to też burza, która pojawia się nagle, bez uprzedzenia. Zamyka z trzaskiem okno. Przykrywa niebo okropnym szarym kolorem, który budzi strach. Wtedy chcesz się schować gdziekolwiek, uciec przed strachem, prawda. I właśnie w takich momentach zawsze pojawia się dobra wróżka. Niewidzialna. Przezroczysta, ulotna niczym rozpryskująca się delikatna bańka mydlana. Mieniąca się wieloma barwami, lekka, lśniąca, z połyskującymi skrzydłami. Dobra wróżka, która wlewa w serduszka dzieci spokój i nadzieję… Ale w tym momencie mama usłyszała już spokojny oddech córeczki. Wiedziała, że mała już śpi. Ten moment zawsze ma w sobie coś z magii. Spokój, szczęście, miłość. Mama nigdy nie zamieniłaby tej chwili na nic innego. – Bartek – Bartuś od piętnastu minut siedział w kącie obok kaloryfera. Tego z pozdrapywaną farbą, spod której wyłaniał się niebieski kolor, zapewne będący dowodem na wcześniejsze malowanie. Bartek pochlipywał cichutko i nie pozwalał nikomu podejść, nawet pani Weronice. Bartuś to najniższy z grupy chłopiec, o ciemnych prostych włosach, niebieskich, bystrych oczach i fantastycznym, dźwięcznym śmiechu, który często rozbrzmiewał na przedszkolnym korytarzu. Zawsze radosny, pomocny, zabawny, prawdziwa dusza towarzystwa, jak mówi mama, choć Bartek nie ma pojęcia, co to znaczy owa dusza towarzystwa. Dziwne określenie, prawda? Tak czy siak, tego dnia, a był to marcowy wtorek, Bartuś nie był duszą żadnego towarzystwa, tylko siedział skulony pod oknem. Pani Weronika poprosiła wszystkie dzieci, by nie podchodziły do kolegi, tylko pozwoliły mu uspokoić emocje. – Co to znaczy uspokoić emocje – zapytała szybko Oleńka. – Oznacza to, że każdy z nas, w trudnym momencie, potrzebuje chwili spokoju, by przemyśleć zaistniałą sytuację czy problem, spojrzeć na to z drugiej strony i spróbować znaleźć rozwiązanie, poszukać wyjaśnienia – odpowiedziała dzieciom pani. – Ale proszę pani, co się stało i dlaczego Bartek siedzi tam tak długo, to znaczy pod tym brzydkim kaloryferem – dopytywała Lenka. – Nie wiem, odparła zgodnie z prawdą pani Weronika. Myślę, że Bartek za jakiś czas zechce nam o tym opowiedzieć. Pamiętacie, jaką mamy umowę – ciągnęła pani – że każdy problem, każdą przykrość sobie wyjaśniamy, by nie psuć atmosfery i przyjaźni między wami, prawda? – Prawda – chórem rzekły dzieciaki. Nastała pora obiadu. Żółty zegar, w kształcie słoneczka, pokazuje godzinę dwunastą. To ulubiony moment Motylków. Po wyczerpującej zabawie, zajęciach angielskiego lub muzyki należy się chwila wytchnienia i dobry, pożywny posiłek. Maluchy siadają przy swoich kwadratowych, niedużych stolikach nakrytych serwetkami w biało – zieloną drobną kratkę. Potrafią już same nakryć do stołu, rozłożyć sztućce. Na wielkiej, metalowej konstrukcji/ wózku, który niosą z piskiem cztery małe, bardzo piszczące kółka, wjeżdża on – obiad. -Hurra, jedzenie, co dziś będzie, a bleee, ogórkowa, nie lubię – słychać przekrzykujące się dzieci. Po pierwszym rozeznaniu tematu okazuje się, ze jednak ta bleee ogórkowa wcale nie jest taka bleee, nawet spoko. Maluchy w ciszy jedzą. Pani podchodzi do Bartka i zaprasza go do stolika. Maluch, któremu wcześniejsze łzy obeschły już na ładnych, zaróżowionych policzkach, wyciąga rączki do pani Weroniki i z całej siły się do niej przytula. Pani czuje ciepło swojego ucznia, lekkie pociąganie małym, przedszkolnym noskiem. Kocha swoją pracę. Pani Weronika uczy w przedszkolu dopiero pierwszy rok. Od razu zdobyła sympatię swoich uczniów. Jest kochana, jak mówią, ciepła, sprawiedliwa, bardzo mądra i najbardziej na świecie cierpliwa. Zawsze potrafi rozwiązać każdy problem, od smarków wiszących aż po pas, zadrapania na łokciu, zakrztuszenia zupą, po wielkie miłosne rozterki, że Franek spojrzał na Kasię, a przecież kocha go Marta. Każdego dnia przedszkole to prawdziwa wyspa dziwnych przygód. Gdyby nie było pani Weroniki, los Motylków byłby smutny. I tym razem czułość i zrozumienie pani Weroniki przyniosło efekt. Bartuś zjadł cały obiad, a było tego sporo – ową bleee ogórkową, kotlet z kurczaka z ulubioną kaszą bulgur i jeszcze te buraczki. Może i są zdrowe, ale potwornie brudzą, dosłownie wszystko, bluzę, spodnie, stolik i nawet podłogę. Kto to widział, by dawać maluchom buraczki, prawda? Po obiedzie dzieci usiadły w kole na podłodze, razem z panią. To już motylkowa, poobiednia tradycja. Dzieci siedziały w ciszy, bo nie wiedziały, czy można zapytać Bartka, dlaczego płakał. – Dzieci, chciałabym z wami porozmawiać o tym, co się dzisiaj wydarzyło i co spowodowało, że Bartek tak bardzo się zasmucił. Spróbujemy się tego dowiedzieć? – ciągnęła pani. Dzieci twierdząco pokiwały główkami. – Bartku – czy powiesz nam, co się rano stało? – zapytała pani. – Bo proszę pani, Franek powiedział, że…że…że ja jestem słaby i mały i że noszę okropne okulary i że nikt nie chce się ze mną bawić, bo jestem głupi – Bartkowi zaszkliły się oczka. – Franku, czy to prawda – rzekła pani Weronika -Taaak, ale ja nie chciałem, to znaczy, no może Bartek ma okropne okulary i jest mały, ale w sumie jest spoko – próbował wyjaśnić Franek. Rozmowa trwała dobre dwadzieścia minut. Dzieci usłyszały, jak Franek przeprasza Bartka i przypomniały sobie, że nie wolno nikogo ranić komentowaniem czyjegoś wyglądu, zachowania, bystrości lub jej braku, czy miejsca, z którego pochodzi. Bo się różnimy, ale mamy takie same prawa, emocje i potrzeby. Jesteśmy równi. Na koniec pani Weronika przypomniała dzieciom opowiastkę, która podobno jest prawdziwa, że zawsze, o każdej porze dnia czy nocy widzi nas nasza dobra wróżka. Czuwa nad nami i pomaga, kiedy dzieci tej pomocy najbardziej potrzebują. Taka dobra wróżka… – Ale gdzie ona jest i jak wygląda, jest przezroczysta, bo przecież pomogła Bartkowi, ale nikt nas nie odwiedził – dopytywała Ola. A czy wróżka teraz jest z nami, czy na nas patrzy? – ciągnęła. Jestem pewna, że tak właśnie jest – odrzekła z lekkim uśmiechem pani Weronika. Jestem tego pewna – powtórzyła, a dzieci spokojne i uśmiechnięte rozeszły się do swoich ulubionych kącików zabaw. – Marta – Zima tego roku była naprawdę zachwycająca. Śnieg padał już od tygodnia, codziennie. Świeże, puszyste, różnorodne płatki śniegu powolutku płynęły po niebie z góry do dołu, choć czasem wydawało się, że frunęły od dołu do góry. Marta uwielbia zimę, właśnie za tę magiczną aurę i radosne zabawy na śniegu z koleżankami. Codziennie rano, tuż po przebudzeniu, pierwsze co robi, to odchyla białą, koronkową firankę, by zobaczyć, czy sypie śnieg. -Tato, tato, ale napadało śniegu. Chcę iść na sanki, na sanki – radośnie krzyczy Marta. Tata i mama zdążyli już się przyzwyczaić do tych wybuchów euforii córeczki i zawsze, ze szczęściem w oczach, się temu przyglądają. Lubią widok swojego dziecka. Marta to ich jedyne dziecko, bystra, śliczna dziewczynka o złotych włosach i zielonych oczach. Ich prawdziwe szczęście. Dzisiaj była sobota, a wiadomo weekendy uwielbiają i dzieci i dorośli, prawda? Chodzenie do pracy, szkoły czy przedszkola może i jest potrzebne, ale Marta zawsze powtarza, że niekoniecznie. Rodzice jednak spokojnie jej zawsze tłumaczą, że nauka, poznawanie wiedzy, kontakt z ludźmi, zadania do wykonania, porażki i zwycięstwa mają sens. Bo uczą nas odpowiedzialności, obycia w świecie, relacji społecznych. Uczą życia i rozumienia świata. Więc Marta, choć uwielbia swoje przedszkole, tak samo mocno, a może i ciut mocniej, uwielbia weekendy. – Kochani, piątek – weekendu początek – mawia Mama i to jest znak, że zaczyna się najfajniejszy czas tygodnia. Dłuższego spania, wspólnych zakupów, spacerów, wycieczek, zabaw i gry w planszówki w domu, zabaw z króliczkiem Leonem, wspólnego gotowania, pieczenia pizzy i można by tak wymieniać w nieskończoność. Marta kocha bardzo swoich rodziców i każda chwila z nimi spędzona jest dla niej prawdziwym szczęściem. Nawet taka zwykła chwila, jak wspólne przeglądanie ulotek sklepowych, ha ha. Bo, mama zawsze to powtarza, ważne jest, by robić różne rzeczy razem, nawet te najzwyklejsze. Spróbujcie ze swoimi rodzicami! Tata stał już na dole niewielkiej górki pod lasem, a Marta, ubrana jak kosmonauta w puchowy, różowy kombinezon, czapkę, kask, rękawice, szykowała się do pierwszego tego dnia zjazdu z górki. Umościła swoją pupę na sankach, złapała uchwyt, cofnęła sankami, a potem cała naprzód. Ten wiatr na twarzy, szybkość, płatki śniegu wpadające do oczu, to było to. Wolność i dzika radość bycia dzieckiem. Ale wiecie co, tata Marty też lubi zjeżdżać na sankach. Choć było na nich napisane, że maksymalne obciążenie to 60 kg, jakoś dały radę unieść i tatę. Tylko, według Marty, tata śmiesznie hamował. Wystawiał pięty, wciskał je w śnieg z całej siły, aż śnieg rozpryskiwał się na boki i sanki się zatrzymywały. No ale dorośli są dziwni, nawet w takiej kwestii jak hamowanie na sankach. – Tato, tato – chodź na górkę, pozwolę Ci zjechać, no nie bój się, będzie fajnie – radośnie machała i wołała Marta. Jak myślicie, tata dał się namówić? Niech odpowiedzią będą jego mokre końcówki nogawek spodni i starte buty. Zjeżdżanie trwało tego dnia bardzo długo, było pięknie, mróz, zero wiatru, delikatnie płynące z nieba płatki śniegu, prawdziwie bajkowy krajobraz. Było ślicznie. Marta uwielbia takie chwile. Było cicho i pięknie. – Aaałłła, tatusiu, boli, boli – krzyknęła Marta po tym, jak jej sanki zderzyły się z sankami koleżanki z tego samego bloku, Natalii. Dziewczynki wypadły z sanek, tuż pod lasem. Upadły na śnieg, który choć wyglądał na miękki puch, pod spodem był twardą masą. Natalia i Marta próbowały wstać, ale był z tym jakiś poważniejszy problem. Obie dziewczynki płakały. Tata i mama Natalii czym prędzej pobiegli na ratunek i ocenę sytuacji. I choć takie zdarzenia często mają miejsce podczas zjeżdżania na sankach, wyglądało, że tym razem sprawa jest dużo poważniejsza. – Tatusiu, strasznie boli mnie noga, o tutaj – Marta, z twarzą pokrytą łzami, pokazała palcem prawą nogę i miejsce tuż nad kostką. Tata w pośpiechu podwinął puchowe, różowe, zmoczone już spodnie córeczki, odchylił ciepłe skarpety i jego oczom ukazał się ten oto widok – noga we skazanym miejscu była zakrwawiona, spuchnięta, nienaturalnie wygięta, chyba zaplątała się w płozy sanek w trakcie upadku. – Proszę powiedzieć, co z Natalią – tata krzyknął do jej mamy. Mama była przerażona. Jest samotną mamą i każde takie zdarzenie powoduje, że zdana jest wyłącznie na siebie. Mimo trudności, jest bardzo dzielna, wspaniale opiekuje się Natalią i doskonałe radzi sobie z sytuacjami dnia codziennego. – Nie wiem, nie wiem, Natalia ma chyba złamaną rękę, nie może nią ruszać – mama, choć bardzo zdenerwowana, próbowała zachować spokój i ocenić sytuację. Dziewczynki, choć nadał przerażone, przestały płakać. – Jedziemy na pogotowie – stanowczym głosem oznajmił tata. Zabieram panią i dziewczynki do naszego samochodu i jedziemy. Musimy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i czy urazy nie wymagają interwencji lekarskiej. Po kwadransie byli już w Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. Ratownicy, w swoich pomarańczowych kombinezonach z napisem Ratownik Medyczny, biegali szybko, bo co chwilę przywożony był nowy pacjent. Natalia i Marta znowu zaczęły płakać, nigdy nie były w takim miejscu, wydało się im straszne, obce osoby, hałas, przeraźliwy dźwięk syreny karetki, to było jeszcze gorsze, niż ból nogi i ręki. I choć na jednej ze ścian było dużo kolorowych naklejek z bohaterami dziecięcych bajek, niewiele to pomogło w oswojeniu strachu dziewczynek. – Cześć dziewczynki – jestem Ada – ratowniczka medyczna – a wy jak macie na imię? Zapłakane dziewczynki szybko podniosły wzrok, tuż przed ich twarzami stała młoda ratowniczka, w obszernym kombinezonie, w maseczce ochronnej na twarzy. Widać było tylko jej ładne, duże, brązowe, uśmiechnięte oczy. I trochę chłopczyńskie, króciutkie, czarne włosy. Dziewczynki grzecznie odpowiedziały dzień dobry i podały swoje imiona. Ratowniczka, puszczając oko do taty i mamy, kontynuowała. – Widzę, że zimowa zabawa zakończyła się jakimiś kontuzjami – boli ręka i noga, prawda? Wiecie co, mam pomysł. Kiedyś też bałam się lekarzy, placówek medycznych, ale pokonałam ten lęk i dzisiaj pomagam takim maluchom jak wy. Prowadzę nawet warsztaty medyczne w przedszkolach i szkołach – rzekła Ada. – Zaprowadzę was do najlepszego lekarza w tym pogotowiu, tylko dla specjalnych gości. Co wy na to? Marta z Natalią twierdząco pokiwały główkami i już za chwilę, trzymając za obie ręce ratowniczkę Adę, weszły do pokoju lekarza. Miłego, młodego lekarza, który powitał je uśmiechem. Badanie, rtg ręki i nogi, odbyło się bardzo sprawnie i szybko. Cały medyczny personel bardzo pomógł dziewczynkom znieść ból i strach. Nagle wszystko okazało się nie takie straszne, jak było na początku. – Znacie legendę o dobrej wróżce? – lekarz zapytał dziewczynki. Tej, co jest podobno niewidoczna i w tajemny sposób pomaga wszystkich dzieciom. Oswoić lęk i strach. My też tu takie mamy – szepnął. – Pani w przedszkolu zawsze nam powtarza, że każde dziecko ma swoją dobrą wróżkę – rezolutnie odparły dziewczynki. – Ano właśnie, wy na pewno macie taką właśnie dobrą wróżkę. Mimo iż upadek wyglądał niepokojąco, po badaniach okazało się, że to tylko zadrapania i stłuczenia. Kilka dni odpoczynku w domu, leki przeciwbólowe i będziecie jak nowe – uśmiechnął się pan doktor, wręczając recepty i wskazówki rodzicom. Marta i Natalia, z tatą i mamą, wróciły do domu. Zmęczone. Stres powoli zaczął odpuszczać. Najważniejsze, że dziewczynkom nic poważnego się nie stało. – Franek – Co by nie mówić o Franku, był rozrabiaką. Okropnym. A to splunie prosto pod nogi koleżanki z grupy, a to kopnie kolegę. Nic sobie z tego nie robi. Każdego ranka to samo. Pani rozpoczyna zajęcia, Franek gada, Franek piszczy, Franek wywraca oczami, jak kameleon, jedno oko w prawo, drugie w lewo – albo ewentualnie w pozycji góra – dół. Dziewczynki płaczą, bo ciągnięte przez nieznośnego kolegę włosy bolą, a siniaki od kopnięcia przypominają o jego wyczynach przez kilka kolejnych dni. Franek uspokaja się jedynie po kilku głośniejszych komendach pani. – Franku – usiądź prosto, ale najpierw przeproś koleżanki. Wiesz, że nie tolerujemy tutaj takiego zachowania i na nie nie pozwalamy – mówiła spokojnym, lecz stanowczym głosem pani. Franek, choć przeprosił i twierdził, że rozumie swoje naganne zachowanie, zapewne niedługo wróci do swoich przyzwyczajeń. No chyba, że coś sprawi, że zmieni swoje postępowanie… Słońce grzało tak mocno, że trudno było oddychać. Wciągane małym dziecięcym nosem powietrze aż parzyło. Nawet Frankowi to przeszkadzało. Późna wiosna, cudowny czas końca roku szkolnego. Zabawa na świeżym powietrzu, zapachu niebieskiego, raz rześkiego a raz dławiącego powietrza w nosie. Wszystko to sprawiało, że chciało się żyć. Ciepło słońca dodaje energii, zwłaszcza dzieciom, prawda? Jakoś szybciej wtedy biegają, szybciej wspinają się na barierki, w ogóle szybciej mówią i szybciej jedzą lody. Wszystko robią bardziej intensywnie. Rozrabiają też. Niestety. Franek postanowił na nowym placu zabaw zademonstrować swoje super moce, zdjął śmierdzące od potu i rozgrzanych stóp trampki i zaczął wdrapywać się na nową instalację. Wielka konstrukcja miała dobre 5 metrów w górę. Kilkanaście splątanych ze sobą grubych lin, które prowadziły nie wiadomo dokąd. To znaczy wiadomo, prowadziły na szczyt, do wejścia na zjeżdżalnię, ale ich toru nikt nie potrafił prześledzić. Liny mieszały się między sobą, zawijały, snuły się tylko im znaną drogą. Ale zawsze trafiało się na górę. Franek też tam wlazł. W triumfalnym geście uniósł ręce i krzyknął: – Hej, mięczaki, kto tak potrafi, no kto? – wrzeszczał na całe gardło Franek. Po czym wślizgnął się do tuby zjeżdżalni. I tylko wesoły chichot dawał znać o tym, że w środku zakręconej tuby jedzie Franek Rozrabiaka. Po czym, z prędkością dobrej deskorolki, wypadł z tuby uderzając pupą o piasek. Szybkość zjazdu była imponująca. Większość dzieci kończyła swoją wędrówkę na górze, nie decydując się zjechać. Albo wędrówka na szczyt instalacji kończyła się płaczem i rodzice musieli znosić malucha na dół, by dać mu czas na dorośnięcie do tej atrakcji. Podczas gdy Franek zgrywał ważniaka, zjeżdżając po raz kolejny ze zjeżdżalni, na plac zabaw weszło dwóch starszych chłopców. Mogli mieć około 14 – 15 lat. Ubrani byli w kolorowe koszulki z krótkim rękawem, dopasowane, dżinsowe spodnie. Na głowach mieli czapki z daszkiem z jakimiś dziwnymi znakami, których nie znają przedszkolaki. Z ich telefonów komórkowych leciała bardzo głośno muzyka, co rusz słychać było bardzo brzydkie wyrazy, te, których zabrania używać mama czy pani w przedszkolu. Na placu, poza Frankiem, było jeszcze kilkoro małych dzieci. W tym Ola z mamą. Z tego samego przedszkola, ba, z tej samej grypy, do której uczęszczał i nasz Franek Rozrabiaka. – Patrz, ale mięczak, zobacz, jak on zjeżdża, ha, ha, ha – wrzasnął na całe gardło jeden z przybyłych chłopaków, tych od głośniej muzyki, pokazując palcem na naszego Franka. Jak to, ktoś śmiał nazwać Franka mięczakiem? Przecież to Franek tak nazywa inne dzieci. – Chodź tu kolego mięczaku, pokażemy ci, jak się zjeżdża – zawołał chłopak, wskazując na Franka. Franek wdrapywał się właśnie na ostatni poziom, stojąc jedną nogą na linie, a drugą stawiając już na metalowy podest u wejścia tuby. Starsi chłopcy w ekspresowym tempie znaleźli się obok Franka. Otoczyli go z każdej strony. W oczach Franka pojawił się strach, jakiego nikt nigdy u niego wcześniej nie widział. Nawet on sam nie wiedział, że można się tak czuć. Strach, niepewność, upokorzenie to nieznane dotąd Frankowi emocje. Do teraz. Chłopcy zaczęli szturchać Franka, chcąc go zrzucić z instalacji. Biedny Franek, noga spadła z liny, ręka nerwowo szukała jakiegoś podparcia, na darmo, ześlizgnął się dwa poziomy w dół. Ale to nie był koniec jego strachu. Jeden ze starszych chłopaków wrzasnął Frankowi do ucha. – Ej, ty, mięczak, oddawaj, co masz w kieszeniach, najlepiej telefon – powiedział to takim głosem, że Franek wiedział, że nie są to żarty. Bał się, jak nigdy dotąd. Trząsł się ze strachu, aż zimne kropelki potu zaczęły mu spływać po plecach. – Dawaj, ile mamy czekać – wrzasnął drugi z chłopaków. Chłopcy zrzucili Franka na piasek. Zaczęli przeszukiwać mu kieszenie w poszukiwaniu cennych przedmiotów. Franek siedział skulony i cały we łzach. Niedaleko placu zabaw stała Ola, jej mama kupowała właśnie warzywa na zupę w pobliskim sklepie. Choć sytuacja, której Ola była świadkiem, ją samą przeraziła, przypomniała sobie słowa mamy, że zawsze, jak komuś dzieje się coś strasznego, trzeba szukać pomocy u dorosłych albo samemu pomóc, jeśli to nie zagraża naszemu zdrowiu i życiu. Ola nie wie, skąd znalazła w sobie tę moc, ale z całych sił krzyknęła w stronę chłopaków i Franka. – Zostawcie Franka, to mój przyjaciel, nie wolno bić nikogo, a zwłaszcza słabszych – głos Oli nie zadrżał ani na moment. Chłopcy odwrócili głowy w poszukiwaniu autorki tego komunikatu. Widząc małą dziewczynkę, roześmiali się na całe gardło, ubawieni na całego. – Hej, ty, panienka, weź lalkę i idź się bawić – nie wtrącaj się smarkulo – krzyknęli. Ola ani myślała odpuszczać. Wiedziała jednak, że sama nie da rady i to zbyt ryzykowne podejść do starszych chłopaków. Rozejrzała się pospiesznie dookoła, zawołała mamę, która widząc, co się dzieje, szybkim krokiem zmierzała w stronę Franka. Starszy pan, spacerujący nieopodal ze ślicznym białym pieskiem, zapytał, czy Ola potrzebuje pomocy, a ona skinęła twierdząco głową. Mama stała już przy Franku. Nadbiegł pan z pieskiem i Olą. – Co tu się dzieje, dlaczego bijecie słabszego? – zapytał starszy pan. Jak tak można, zaraz wzywam policję – powiedział stanowczo. Chłopcy próbowali uciekać, ale starszy pan ich zatrzymał. Zażądał oddania telefonu Franka. Pomimo początkowego sprzeciwu, jeden z chłopców wyjął ze swojej kieszenie telefon i położył na ławce. Mama w tym czasie opatrywała Franka i jego skaleczoną rękę. Sytuacja została opanowana, a chłopcami zajął się patrol policji, który bardzo szybko nadjechał. Ola z mamą odprowadziły Franka do domu, wcześniej dziękując za pomoc starszemu panu. – Ola, Ola – Franek z trudem wycedził te słowa – dziękuję ci. – Gdyby nie ty, nie wiem, co by się dzisiaj stało – dodał Franek. Uśmiechnął się do koleżanki, znikając na klatce schodowej. I przypomniał sobie niedawną opowieść pani nauczycielki, że każdy z nas ma swoją dobrą wróżkę. Czyżby Franek też taką miał? Ola stała nieco zdziwiona, ponieważ dotąd nigdy nie usłyszała od Franka słowa dziękuję. Dzisiaj był pierwszy raz. – na zakończenie – Miły Czytelniku, Miła Czytelniczko, Poznałeś/ aś właśnie cztery historie – cztery opowiadania i czterech bohaterów – Natalię, Bartka, Martę oraz Franka. Cztery historie, które wydarzyły się w innym miejscu i o innym czasie. Czy potrafisz powiedzieć, co lub kto łączy te historie?Spróbuj własnymi słowami opowiedzieć, co przydarzyło się naszym bohaterom (Co przestraszyło Natalię? Dlaczego Bartek płakał i nie chciał bawić się z dziećmi? Jak czuła się w nowym miejscu Marta? Co przytrafiło się Frankowi?)Czy potrafisz opisać emocje, jakie towarzyszyły naszym bohaterom – spróbuj je nazwać, a potem zapisać ( poproś o pomoc rodziców)Kto pomógł Natalii, Bartkowi, Marcie i Frankowi? Jakimi cechami wyróżniały się osoby, które udzieliły pomocy, co konkretnie zrobiły?W każdym opowiadaniu pojawia się Dobra Wróżka – jest o niej mowa. Czy potrafisz ją wskazać, gdzie jest, kto nią jest? Jakie cechy ma Dobra Wróżka?Czy Ty masz wokół siebie taką Dobrą Wróżkę?Kto jest Twoją Dobrą Wróżką, jakimi cechami się wyróżnia? Świetnie Ci poszło. Już wiesz, że każdego dnia spotykamy na swojej drodze Dobre Wróżki. Mają różną postać, wykonują różne zawody. Są po to, by pomagać, wspierać, dodawać otuchy, ocierać łzy i przytulać. Życie bez takiej Wróżki byłoby smutne. I mniej kolorowe. Staraj się każdego dnia rozglądać dookoła i dostrzegać to, co dobre, i ludzi, którzy okazują Ci pomocną dłoń. Czasem wystarczy drobny gest, uścisk dłoni, uśmiech, by świat stał się piękniejszy. Pamiętaj, że zawsze możesz i masz prawo prosić o pomoc. Każdy człowiek posiada moc zmiany czyjegoś życia na lepsze. Najważniejsze jest to, czego nie widać – to, co nosimy w sercu – nasze emocje, współczucie i chęć pomocy. Pomyśl, czy i Ty mógłbyś/ mogłabyś stać się dla kogoś Dobrą Wróżką? Co mógłbyś/ mogłabyś wtedy zrobić? Powodzenia! Zasypiankowa książka – Jeżyk Cyprian i przyjaciele O autorceMarzena Gburska-Bauszewska – Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Gdańskim. Posiada doświadczenie zawodowe w obszarze dziennikarstwa, administracji, logistyki i edukacji. Wiele lat spędziła w dużych korporacjach, ale pasja do pisania zwyciężyła. Obecnie zajmuje się copywritingiem, który stał się źródłem nowym wyzwań zawodowych i inspiracji. Pracuje na etacie jako copywriter/ redaktor dużej platformy. W wolnych chwilach pisze bajki dla dzieci. Prywatnie mama żywiołowej Aleksandry.
domu. Dochodząc do furtki ogrodowej, był już zdecydowany, że od razu powie o wszystkim, najlepiej zaraz przy obiedzie, zanim się rozmyśli. Mama była podobno najlepsza w szkole z tkania, a tata też radził sobie z tym całkiem nieźle. Hirek z nową na-dzieją w sercu pchnął furtkę i ruszył zdecydowanym krokiem do domu.
Rozdział 1 Tajemnica szewcaPewnego razu do zakładu starego szewca przyszedł dziwny klient. Ubrany był elegancko, ale jakoś staromodnie. Mógłby to być aktor prosto z teatru lub człowiek z dawnych czasów. Miał długi pluszowy płaszcz, czarny cylinder i małą laseczkę. Pod pachą trzymał kartonowe pudełko, a na prawej dłoni nosił trzy pierścienie.– Chciałem oddać buty do naprawy – powiedział donośnie i położył pudełko na ladzie.– Oczywiście – odrzekł szewc Alfred i otworzył które zobaczył były równie dziwaczne jak sam klient. Szewc nigdy takich nie widział, choć pracował w tym fachu od bardzo wielu lat. Podeszwę miały z cienkiego, gładkiego drewna. W środku wełnianą wkładkę, a całość buta była z brązowej, eleganckiej skóry. Były mocno zniszczone, lecz widać było, że są z materiałów najlepszej jakości.– Czy potrafi pan je naprawić i odnowić? – spytał tajemniczy klient.– Raczej tak. Postaram się zrobić co w mojej mocy.– Haha – zaśmiał się nieznajomy – Co w pana mooocy? – powtórzył przeciągle – To doskonale . Nie musi się pan śpieszyć. Wpadnę po nie dopiero za jakiś czas. Pożegnał się, ubierał cylinder i długo przyglądał się butom. Wiedział, że naprawa ich nie będzie łatwa ale i tak nie miał nic innego do roboty. Od dawna nie miał żadnego klienta. Niewielu ludzi naprawia jeszcze buty. Większość wyrzuca zniszczone i kupuje nowe. Szewc uznał, że mocnym klejem naprawi pęknięte podeszwy, a skórę odnowi . Nie spodziewał się jednak, że te dziwaczne buty maja pewną pół roku, a tajemniczy klient nadal się nie zjawił. Buty od dawna już były gotowe. Leżały w pudełku i wyglądały jak nowe. Z niecierpliwością czekały na swojego właściciela. Były piękne, mocne i bardzo chciały chodzić. Szewc także czekał na klienta i żałował, że ich nie odbiera. W końcu postanowił zabrać je dla siebie. Skoro nie otrzymał zapłaty za swoją pracę to przynajmniej wziął naprawione buty. Przymierzył jednego. Okazało się, że był niesamowicie wygodny i pasował mu doskonale. Ubrał drugiego do pary, a wtedy stało się coś niezwykłego .Buty nagle zmieniły się na jego nogach i wcale nie wyglądały dziwacznie. Stały się eleganckie i gustowne. Szewc nie wierzył własnym oczom. Nie rozumiał jak to możliwe? Natomiast buty cieszyły się, że wreszcie wydostały się z pudełka. Chciały służyć Alfredowi, który tak dobrze się nimi do domu w nowych butach szewc czuł się wspaniale. Nogi same go niosły. Wcześniej często bolały go plecy i stopy, lecz teraz było inaczej. Czuł się jakby znów był młody. Stał się zdrowy, silny i energiczny. Buty potrafiły zmieniać nie tylko siebie, ale też ludzi. Jeśli kogoś polubiły to pomagały mu, jeśli nie to mogły nawet zaszkodzić. Szewc jak nigdy dotąd szedł okrężną drogą przez park. Od tego dnia nie nosił żadnych innych butów. Wkrótce wszyscy zauważyli, że bardzo się zmienił. Sąsiedzi widzieli jak wbiega po schodach na szóste piętro, dużo jeździ na rowerze i spaceruje. Alfred schudł i nabrał kondycji. Był z tego dumny, a buty były szczęśliwe, że miały dużo razu odwiedził go wnuk Oskar. Dawno się nie widzieli.– Ale ty wyrosłeś. Kawał chłopa z ciebie – zauważył Alfred– Tak wiem. A ty dziadku też się zmieniłeś. Super wyglądasz. Chyba uprawiasz jakiś sport?– Jasne. I to nie jeden. W końcu wziąłem się za siebie i dużo trenuję. A ty?– Nie lubię sportu. Nie nadaję się do tego – powiedział Oskar– Jak to? Dlaczego? Trzeba ćwiczyć! Wiesz dla kondycji, zdrowia… I dla dziewczyn oczywiście – uśmiechnął się Alfred– Wiem, co mówię.– No tak, ale jakoś nie wiem co ćwiczyć? Wolno biegam, w piłkę słabo to szewc od razu wpadł na pewien pomysł.– Mam coś, co ci pomoże – powiedział i podał mu swoje buty.– Ale dziadku! Nie będę w nich chodził – wykrzywił się – Nie mogę nosić butów po mi. W końcu jestem szewcem i na butach znam się jak nikt inny. Nie będę cię przekonywał. Ubierz je raz, a sam zrozumiesz ile są warte?Oskar wziął buty dziadka, żeby nie robić mu przykrości. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko je ubierze. Gdy wracał do domu złapał go ulewny deszcz. Chłopak nie miał parasola, a jego trampki szybko przemokły. Woda chlupotała w nich i było mu zimno. Nagle poczuł jakby podarowane buty podskoczyły w reklamówce. Zajrzał do nich wystraszony.– Co to? Chyba wydawało mi się – pomyślał. Buty leżały spokojnie na dnie torby. Szedł dalej, szczękając z zimna zębami kiedy znów to poczuł. Wyraźnie jakby buty chciały przypomnieć mu o sobie. Może przekonać jakoś do siebie. Nie wiadomo, ale na pewno dawały mu jakiś znak. Na szczęście zrozumiał o co chodzi. Po co marznąć, skoro w torbie ma suche buty. Postanowił je ubrać– Mam nadzieje, że nikt znajomy mnie nie zobaczy – pomyślał. Ubrał je,a one od razu dopasowały się do jego stóp i zupełnie zmieniły fason. Nagle stały się fajne i młodzieżowe. Do tego niesamowicie wygodne. Oskar nie rozumiał jak jego dziadek to zrobił, ale był bardzo zadowolony. Biegł przez miasto przeskakując 2 Nowe buty OskaraNastępnego dnia w szkole wszyscy od razu zauważyli nowe buty Oskara. Nikt nie miał takich.– Skąd je masz?– Gdzie kupiłeś?- pytali koledzy.– Dostałem od dziadka . Jest szewcem i zrobił je dla mnie – tłumaczył z dumą wreszcie skończyły się lekcje wszyscy chłopcy poszli na boisko. Oskar nie grał zbyt dobrze, ale miał nadzieje, że nowe buty przyniosą mu szczęście. I tak też się stało. Potrafił kopać piłkę celnie i mocno jak nigdy wcześniej. Strzelił nawet bramkę i to z drugiego końca boiska. Mecz toczył się dla niego jak we śnie. Spełniło się jego największe marzenie. Magiczne buty pomagały mu. Choć grały pierwszy raz, to od razu pokochały tą grę. Lubiły zmieniać się i uczyć nowych rzeczy. Po meczu wszyscy chłopcy chwalili Oskara, a buty dumnie wyprężały swe czubki.– Pięć do jednego dzięki tobie – gratulował mu .Ale ty grasz! Nie wiedziałem o tym– Ani ja – powiedział Olek– Chyba ćwiczyłeś? Co?– Tak z tatą – skłamał Oskar. Nie mógł przyznać się, że to nie jego zasługa. Zrozumiał co dziadek miał na myśli mówiąc, że sam przekona się o wartości jego butów. Musiał mu podziękować. Po południu poszedł do jego zakładu.– Dziadku te buty są ekstra! Powiedz mi jak to zrobiłeś? – wołał od drzwi.– Ale co ja zrobiłem? Opowiadaj co się stało?– No wiesz! Nagle świetnie gram w piłkę i szybko biegam. To dzięki tym butom? Prawda?– No właśnie, nie wiem jak to możliwe, ale to prawda – przyznał dziadek – Też przekonałem się o ich mocy.– To teraz musisz zrobić takich setki albo tysiące. Każdy chciałby takie mieć. Sprzedamy je i będziemy bogaci. Będziemy milionerami!- wołał podekscytowany Oskar– Oj, niestety nie potrafię takich zrobić. Ja je tylko naprawiłem. To są jedyne takie buty o których mi wiadomo.– Serio nie ty je zrobiłeś? To skąd je masz?Szewc opowiedział chłopcu w jaki sposób zdobył magiczne buty. Zabronił mu mówić o tym komukolwiek. Kazał używać ich z rozwagą, aby nie było z tego powodu kłopotów. Obawiał się, żeby buty nie dostały się w niepowołane ręce, albo nie zaszkodziły im. Oskar wrócił do domu zawiedziony, że nie zostanie milionerem, ale szczęśliwy, że posiada jedyne magiczne buty. Chłopak chodził tylko w nich, aż do pewnego pechowego dnia, gdy poszedł na basen. Kiedy on pływał jakiś złodziej ukradł pozostawione w szatni najładniejsze buty. Zabrał także wyjątkowe buty Oskara. Gdy chłopak dowiedział się o tym był załamany. Stracił swój największy skarb. Pozbawiony butów wracał do domu w klapkach, jednak nie tym się martwił. Nie wiedział jak powiedzieć kolegom, że nie jest super graczem. Albo wytłumaczyć wszystkim, że nie potrafi już szybko biegać. Natomiast złodziej nie docenił wyjątkowych butów. W jego torbie niezwykłe buty znów zmieniły swój kształt. Stały się dziwaczne i staromodne. Szybko zrozumiały co się stało i nie chciały należeć do przestępcy Nie zamierzały mu służyć ani pomagać. Nie zasługiwał na nie i dlatego postanowiły zmienić wygląd. Nie żałowały kiedy zdziwiony złodziej wyrzucił je do kosza na ulicy. Co prawda nie wiedziały co je czeka, ale miały swoją moc. Niebawem wystawiły z kosza brązowe, błyszczące czubki. Uważnie przyglądały się przechodniom. Pierwszy przeszedł wysoki pan, potem pani z wózkiem i rowerzysta, lecz żadne z nich nie spojrzało na kosz na śmieci. Czas mijał a one czekały w gotowości. Wiedziały, że ktoś w końcu je zauważy. I tak się wkrótce stało. Zobaczyła je pewna pani. Wyjęła z kosza i przyjrzała im się uważnie. Wyglądały staromodnie, ale elegancko .Były dziwne, ale podobały jej się. Nigdy nie miała takich, więc zabrała je. Buty cieszyły, bo czuły, że trafiły w dobre 3 Sekret Pieskowej babciPani Zosia mieszkała w małym mieszkanku na trzecim piętrze . Była samotna i żyła bardzo skromnie. Brakowało jej pieniędzy na wiele rzeczy, lecz mimo to była pogodną i bardzo miłą osobą. Lubili i znali ją wszyscy mieszkańcy bloku. Tego dnia pani Zosia wracała do domu bardzo zadowolona. Cieszyła się z pięknych, znalezionych butów i miała nadzieję, że będą na nią pasować. Kiedy wreszcie ubrała je była zachwycona. Pasowały doskonale i były niesamowicie wygodne. Choć nie zamierzała już nigdzie wychodzić, to nagle nie mogła powstrzymać się od spaceru. Prawie biegiem zeszła na dół a potem do parku. Miała mnóstwo energii. Podskakiwała z radości. Zauważyła staruszka siedzącego na ławce z wyrywającym się psem.– Chyba piesek chciałby pospacerować? – spytała– O tak. On chciałby, ale ja nie mam siły – odpowiedział staruszek– To może ja się z nim przejdę? – zaproponowała pani Zosia– Jeśli pani może to bardzo proszę. To jest Zosia z Reksiem na smyczy spacerowała i biegała przez całą godzinę, aż piesek miał dość. Od dawna nie czuła się tak wspaniale. Umówiła się ze staruszkiem, że następnego dnia też wyprowadzi Reksia. Wracając do domu niespodziewanie natknęła się na policyjny pościg. Dwóch policjantów goniło jakiegoś mężczyznę.– Stój złodzieju! – wołał jeden z nich– Poddaj się! Mamy cię! – krzyknął drugi, choć nie mieli szans żeby go złapać. Z każdą chwilą oddalał się coraz bardziej. W tym momencie ktoś jeszcze ruszył w pogoń. Była to pani Zosia. W nowych butach niezwykle szybko dogoniła złodzieja i przewróciła na chodnik. W końcu dobiegli policjanci, a zaskoczony złodziej z niedowierzaniem patrzył na drobną kobietę, która właśnie położyła go na łopatki. Oj gdyby wiedział, że to dzięki butom, które niedawno ukradł, a potem wyrzucił do kosza, nigdy by sobie nie darował.– Dziękujemy pani za pomoc – powiedział jeden z funkcjonariuszy – gdyby nie pani wymknąłby się nam.– A co on zrobił? – spytała pani Zosia.– Okradł szatnię na basenie. Na szczęście ma swoje łupy, więc wszyscy odzyskają skradzione buty.– Aha to złodziej butów? – kobieta spojrzała podejrzliwie na nowe dziwaczne buty.– Zgadza się. Ukradł same najnowsze, sportowe modele – uspokoił ją policjant, widząc jak przygląda się swoim butom – Ale nie ma co się martwić, dzięki pani posiedzi w więzieniu i nic już nie Zosia zrozumiała, że złodzieje nie kradną takich butów, jak te które miała na nogach. Może nie były modne, ale były niesamowite. Szczęśliwa wróciła do swojego dnia w szkole Oskar był bardzo smutny Kiedy chłopcy jak zwykle umawiali się on oznajmił:– Ja nie idę grać– Czemu Oskar? Chodź jesteś najlepszy!– Dziś nie mogę – skłamał.– Bał się, że bez szczęśliwych butów znów będzie słaby. Zadzwonił do dziadka i powiedział mu o kradzieży.– Oj szkoda ich naprawdę – zmartwił się szewc– Mam nadzieje, że złodziejowi te buty nie pomogą – powiedział Oskar– Na pewno nie – stwierdził dziadek. – Może mu nawet tym czasie pani Zosia spotykała się ze znajomym staruszkiem w parku by wyprowadzić jego pieska, a koledzy Oskara na boisku. Dziwne uczucie zmusiło panią Zosię, by podeszła do grających w piłkę chłopców. To buty szukały na boisku Oskara. Niestety nie było go. Buty zasmuciły się, gdyż liczyły że go tam znajdą. Żałowały, że nie mogą pograć. Dobrze, że przynajmniej mogły biegać z panią Zosia i Reksiem. Z nową właścicielką też było fajnie. Pani Zosia z każdym dniem miała coraz więcej ruchu. Staruszek zaproponował jej zapłatę, jeśli będzie codziennie wyprowadzać Reksia. Oczywiście zgodziła się. Wkrótce też poznała w parku kolejną osobę potrzebującą pomocy przy wyprowadzaniu psa. Z dwoma pieskami raziła sobie bez problemu i coraz więcej dorabiała. Niebawem okazało się, że wiele osób w okolicy ma psy, z którymi nie może spacerować. A ona kochała psy i na spacerach z nimi czuła się wspaniale. Po tygodniu miała dziesięć psów do wyprowadzenia każdego dnia. W parku wszyscy oglądali się na babcię prowadząca na smyczach po dwa lub trzy pieski równocześnie. Biegała z nimi jak nakręcona.– Hej Pieskowa babciu – tak wołali za nią dwaj bracia bliźniacy na hulajnogach – Ale ty masz formę . Antek i Franek do tej pory byli najszybsi w parku. Nikt nie miał z nimi szans, aż ona ich przegoniła.– Jak pani to robi?– Gdzie pani trenuje? – słyszała ciągle od obcych ludzi na ulicy i w Zosia wiedziała, że to zasługa znalezionych butów. Nie mogła jednak nikomu zdradzić swojego sekretu. Co prawda znalazła te buty, ale ktoś mógł ich szukać. Nie wiedziała dokładnie jak one działają. Podejrzewała, że to jakiś nowy wynalazek. Może z Chin, albo z Ameryki? Gdyby przyznała się do posiadania super butów mogłaby mieć kłopoty. Wolała więc udawać super niedzieli w parku odbywały się zawody w bieganiu. Zebrało się mnóstwo ludzi. Niektórzy uczestniczyli w biegu, a inni przyszli popatrzeć i kibicować. Pani Zosia jak zwykle przyszła wyprowadzić pieski. Nagle usłyszała z głośników wołanie. To ją wzywano:– Uwaga! Uwaga! Prosimy o zgłoszenie się do biegu Pieskową pobiegła w kierunku startu:– O nareszcie jest pani! – zawołał czekający tam Antek– Baliśmy się, że nie zdążysz Pieskowa babciu – powiedział drugi czekający bliźniak Franek– Ale na co nie zdążę? O co chodzi? – pytała pani Zosia– Na bieg oczywiście. Zapisaliśmy panią.– Pieskowa babciu jesteś najlepsza. – tłumaczyli jej bracia– Mam wystartować? Ale co będzie z pieskami?– My się nimi zajmiemy. Spokojna głowa – zaproponował Antek– Właściwie to niezły pomysł! Chętnie spróbuję swoich sił – zgodziła sięWkrótce wszyscy wystartowali. Niestety pani Zosia została w tyle. Nie łatwo było dogonić świetnych biegaczy. Pomimo, że biegła ile sił w nogach, a magiczne buty robiły co mogły wciąż przegrywała. Prowadził wysoki, wysportowany pan. Za nim biegła grupka chłopaków i dwie dziewczyny, a potem jeszcze sporo różnych osób. Antek i Franek dopingowali ją z całych sił. Jej pieski szczekały, a wszyscy znajomi z parku wołali:– Pieskowa babciu dalej! Szybciej! Szybciej!W końcu Pani Zosia uwierzyła w siebie. Zapragnęła wygrać ten bieg, a magiczne buty chciały jej w tym pomóc. Nagle przyśpieszyła i zaczęła po kolei wyprzedzać rywali. Był szybka i silna. Wiatr rozwiewał jej siwe włosy spięte w mały koczek. Super babcia zostawiła wszystkich daleko w tyle.– Hurra ! Wołał zachwycony tłum gdy pierwsza dobiegła do metyAntek i Franek z dwoma pieskami na smyczach rzucili się jej na szyję: – Jesteś super! Wiedzieliśmy że wygrasz!– Dziękuję chłopcy, że uwierzyliście we mnie. Cieszę się, że pobiegłam. Zapraszam was na wielkie lody. Idziecie ze mną?– Jasne!– Pewnie – wołali chłopcyButy też cieszyły się z wygranej. Pierwszy raz ścigały się i były babcia dostała za pierwsze miejsce ogromny telewizor. Była bardzo szczęśliwa. Nigdy nawet o takim nie 4 Marzenie LauryPewnej soboty do parku przyszła Laura. Skończyła dopiero osiem lat, ale była bardzo odpowiedzialna i mądra. Długie blond włosy splecione miała w warkocz, na ramię zarzucony niewielki plecak, w kieszeni nosiła komórkę a w rękach dwie kule. Musiała ich używać chodząc, ale i tak to był sukces. Jeszcze niedawno jeździła na wózku inwalidzkim, gdyż urodziła się z niepełnosprawną nóżką. Na szczęście udało się ją zoperować i mogła chodzić z pomocą kul. Dziewczynka wierzyła jednak, że wkrótce całkiem wyzdrowieje. Wymagało to dużo wytrwałości i chodzenia, dlatego ćwiczyła nawet gdy rodzice pracowali. Spacerowała wtedy w parku. Marzyła by biegać, jeździć na rowerze czy rolkach jak inne dzieci. Nagle zobaczyła Pieskową babcię z gromadką psów. Bardzo jej zazdrościła. Uwielbiała psy, a do tego super babcia budziła jej podziw. Pani Zosia zauważyła, że jest obserwowana i podeszła.– Chcesz pogłaskać pieski?- spytała– Tak, bardzo. Wszystkie są pani?– Nie. Ja je tylko wyprowadzam.– Zazdroszczę pani – powiedziała Laura. – Też bym chciała, jak pani biegać– Nie martw się. Na pewno kiedyś będziesz.– Na razie raczej nie. Ale może jakiś cud albo magia pomogą– Ja ci pomogę – powiedziała pani Zosia– Jak? Jest pani lekarzem?– Nie, ale pomogę ci w inny sposób. Zamieńmy się butami.– Po co? Dlaczego?- pytała dziewczynka– Wiem, że to dziwne, ale ja mam wyjątkowe buty. W nich będziesz chodzisz. ZobaczyszSłysząc to Laura od razu zdjęła swoje baleriny i zamieniły się. Na jej nogach duże dziwaczne buty szybko zmieniły się. Doskonale pasowały i były bardzo podobne do jej balerinek. Laura od razu poczuła wielka siłę i odwagę by zacząć samodzielnie chodzić. – Moje nogi naprawiły się! Ja chodzę!- wołała– Mówiłam, że ci pomogę. Ale nie mów nikomu o tym. Wiesz to tajemnica.– Dobrze. Nikomu nie powiem. Dziękuje pani- powiedziała dziewczynka – Ale muszę już iść. Bardzo chce mi się chodzić.– Powodzenia i dużo chodzenia – zawołała za nią pani była najszczęśliwsza na świecie. Samodzielnie doszła do boiska , gdzie chłopcy grali w piłkę. Tym razem był wśród nich Oskar. Buty widziały go i chętnie pokopałyby piłkę, ale niestety nie mogły. Teraz były potrzebne komu innemu. Oskar natomiast nadal martwił się martwił o swoją tajemnicę. Nie miał pojęcia, że jego magiczne buty są tak blisko. Od dawna nie grał i kłamał kolegów, że boli go ząb czy brzuch. W końcu nie mógł już nic wymyślić.– Trudno, znów będę najsłabszym graczem, ale przynajmniej będę na boisko w zwykłych trampach i zaczął grać. Okazało się, że nic się nie zmieniło. Gdy tylko kopnął piłkę to trafiała do bramki. Oskar nadal był świetny. Nie potrzebował już magicznych butów, żeby dobrze grać. Był bardzo szczęśliwy. Dzięki wyjątkowym butom nauczył się celnie kopać i szybko biegać. Te umiejętności zostały w nim i mógł to robić w każdych przez chwile z zazdrością obserwowała chłopców. Magiczne buty patrzyły tylko na Oskara. Były z niego dumne i radośnie się wyginały. Laura poczuła, że wkrótce dzięki nowym butom też będzie mogła grać w piłkę. Musiała jednak już wracać, gdyż była mówiona z mamą. Postanowiła zrobić jej niespodziankę. Usiadła na ławce. Gdy ją zobaczyła wstała i uważnie ale bez kul poszła w jej kierunku.– Lauruniu!Ty sama chodzisz!– Tak mamo. To magia – Jestem zdrowa.– Widzę córeczko. Uwierzyłaś i to pomogło. Bardzo cię kocham i jestem z ciebie dumna – nie przyznała się do zamiany butów. Nie mogła, bo obiecała to Pieskowej babci, a poza tym sama nie wiedziała, czy to prawda. Czasem dużo marzyła i potrafiła wyobrażać sobie różne rzeczy. Kiedy patrzyła na swoje baleriny to wyglądały tak samo jak zawsze. – Chyba rzeczywiście sama wyzdrowiałam? – pomyślała.– W tym czasie Pieskowa babcia w za małych balerinach Laury wciąż biegała po parku. Nic się nie zmieniło. Nadal miała mnóstwo energii i czuła się wspaniale. Magiczne buty bardzo poprawiły jej kondycję i wiarę w swoje możliwości, więc już ich nie 5 Latające butyLaura z każdym dniem chodziła coraz lepiej. Jej nogi stały się silne, a dobry nastrój i szczęście pomagało w leczeniu. Wkrótce umiała nie tylko chodzić, ale też biegać i skakać. Była najszczęśliwsza na świecie. Dziewczynka wreszcie mogła robić wszystko to, co inne dzieci. Wciąż miała nowe pomysły i próbowała różnych razu wybrała się z rodzicami do parku rozrywki. Nie takiego dla małych dzieci, ale do największego z możliwych. Cieszyła się na widok ogromnych pędzących rollerkasterów. Musiała spróbować przejażdżki niemal na każdym z nich. Co to było za uczucie, kiedy zjeżdżała pędem z wysoka. Zupełnie jakby latała. Czuła się jak we śnie. Buty na jej nogach też były zachwycone. Baleriny nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczały. Nagle jednak wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Zafascynowana Laura nie czuła jak pod wpływem pędu na szczycie roolerkastera balerinki zsuwają się jej z nóg. Najpierw jeden but, a po chwili drugi zaczęły spadać w dół. Leciały unoszone wiatrem, kręciły się i wirowały. Zupełnie jak spadochroniarze skaczący z samolotów. Śmiały się i piszczały z zachwytu. Wkrótce spotkały w powietrzu więcej wolnych latających butów. Były tam klapki, skórzane sandały oraz inne baleriny. Wszystkie wirowały, aż w końcu wpadły w wysoką nie koszoną trawę pod rollerkasterem. Na szczęście upadek nie uszkodził balerin Laury, ani żadnych innych butów. Gdy rollerkaster wyhamował pan z obsługi wszedł w zarośla i zbierał pogubione buty. Pracownicy przyzwyczaili się, że po każdej przejażdżce ktoś z pasażerów wysiada boso i muszą szukać ich butów. Laura ucieszyła się kiedy odzyskała swoje baleriny i podążyła na kolejną atrakcję. Buty też były bardzo zadowolone, bo nie spodziewały się takich przeżyć tego nastała jesień i mama Laury kupiła jej cieplejsze buty. Na szczęście Laura nie potrzebowała już tych magicznych. Była całkiem zdrowa i potrafiła chodzić w każdych butach. Mama Laury postanowiła oddać całkiem dobre baleriny córce sąsiadki Dominice. Magiczne baleriny z żalem pożegnały Laurę, ale miały nadzieję że z nową właścicielką też będą szczęśliwe. Dominika ucieszyła się z podarowanych butów i zabrała je do szkoły jako zmienne. Nie znała ich tajemnicy, ale od pierwszego dnia poczuła, że są jakieś dziwne. W szkole nie umiała usiedzieć w ławce. Buty nudziły się ,więc robiły wszystko żeby zachęcić dziewczynkę do ruchu. Smyrały i łaskotały ją w stopy. Dominika nie potrafiła skupić się na lekcjach, gdyż trudno było to wytrzymać. Obawiając się gorszego łaskotania siedziała nawet na przerwach. Nie domyśliła się że butom potrzebny jest ruch. Męczyła się ona i baleriny. W końcu lekcje skończyły się i dziewczynka ubrała inne buty, a baleriny zamknęła w szkolnej szafce. Uwięzione w szkole były strasznie smutne i miały nadzieje, że następnego dnia będzie lepiej. Niestety nic się nie zmieniło. Tak jak poprzedniego dnia przesiedziały wszystkie lekcje i przerwy. Podobnie mijały też kolejne dni. W końcu buty nie wytrzymały. Z powodu smutku, nudy i złego humoru niespodziewanie zmieniły swój kształt. Kiedy rano Dominika otwarła szafkę zobaczyła w niej strasznie dziwaczne i śmieszne buty zupełnie jak od klauna.– Uhhh – krzyknęła – Co to jest?– Hahaha – usłyszała za plecami – Ale buciory! Hahaah! – śmiał się na cały głos piegowaty Marek, uznawany za największego łobuza w stała jak zamurowana. Myślała, że to jego jego sprawka. Widocznie zrobił jej kawał.– Zabieraj te buty – wykrzyknęła i rzuciła w jego stronę.– Dobra jasne. Hahaha – zawołał Marek – Ale ubaw!Wybiegł z koszmarnymi buciorami na boisko gdzie jego koledzy właśnie puszczali latawiec.– Patrzcie co mam. To buciory Dominiki. Hahaha. Dała mi je właśnie.– Pokaż, ale śmieszne – powiedział Igor– Słuchajcie przywiążmy je do latawca. Zobaczymy czy poleca w górę? Ale się wszyscy od razu spodobał się ten pomysł. Po chwili magiczne buty przywiązane do czerwonego latawca unosiły się pomału w górę. Początkowo latawiec chwiał się z dodatkowym ciężarem i nie mógł wznieść się wyżej, lecz wkrótce mocniej zawiało. Igor trzymający sznurek nie spodziewał się, że latawiec nagle wystrzeli w górę wyrywając mu jego koniec z dłoni.– Łapać latawiec!- wykrzyknął Marek, jednak na to nie było już szans. Wiatr uniósł go razem z dziwnymi butami wysoko ponad czubki drzew i pognał w kierunku centrum miasta– Ty gapo! – krzyczał wściekły Marek na Igora – jak mogłeś wypuścić sznurek. Miałem jeszcze tyle pomysłów co zrobić z tymi butami, a teraz wszystko przepadło. Buty natomiast były zachwycone. Nie spodziewały się, że znów będą latać. Było inaczej niż kiedy, spadały z rollerkastera. Wtedy pędziły z góry na ziemię, a teraz unosiły się w górze lekko i spokojnie jak paralotniarze albo puszki dmuchawców. Z góry patrzały na miasto i szczęśliwe śmiały się do siebie. Buty nie wiedziały co je teraz czeka? Gdzie wylądują i do kogo trafią tym razem? Czy będą dużo chodzić, czy może grać w piłkę lub biegać?. Miały wielkie nadzieje, że trafią w dobre miejsce. Niespodziewanie zauważyły znajomy budynek z białym szyldem przy drzwiach. Był to zakład szewski pana – zawołały do siebie – Jesteśmy w domu. Szarpnęły jednocześnie latawcem by zniżyć lot. Potrafiły już dobrze nim sterować i chciały wylądować przy drzwiach szewca. Podskoczyły i latawiec zaczął delikatnie opadać w wybrane miejsce. Wkrótce leżały pod jego drzwiami. Gdy Alfred wyszedł od razu zauważył czerwony latawiec. Podniósł go i zobaczył przywiązane do niego dziwaczne buty.– A niech mnie! Ja chyba śnię – zawołał – Moje wyjątkowe buty! To jakiś cud albo magia. Same mnie odnalazły i buty bardzo cieszyły się, że niespodziewanie odnalazły Alfreda. Chciały mu odpowiedzieć: – Tak wróciłyśmy – lecz niestety nie mogły. Starały się dać mu jakiś znak, że są szczęśliwe. Wyprężały brązowe, błyszczące czubki zupełnie jakby się cieszył się, że je odzyskał. Postanowił je odnowić, a następnie schować gdyby ich właściciel wrócił. Wiedział jaką mają moc, więc wolał ich pilnować, aby nie zostały znów 6 Trzy moce butówMijały tygodnie, a naprawione niezwykłe buty leżały w pudełku. Były smutne i nieszczęśliwe. Po wszystkich swoich przygodach, nie chciały bezczynnie czekać. Najgorsze było to, że nie wiedziały, czy ktoś w ogóle po nie przyjdzie. Martwiły się co będzie dalej? Na szczęście wreszcie coś się wydarzyło. Do zakładu szewca przyszedł pewien chłopiec. Mama przysłała go po odbiór butów z naprawy.– Dzień dobry – przywitał się chłopiec zamykając za sobą drzwi – Przyszedłem po buty z teatru. Wie pan, po te na przedstawienie.– Dzień dobry – odpowiedział schowany na zapleczu szewc – Niestety jestem bardzo zajęty i nie mogę teraz podejść. Weź je proszę. Są gotowe. Leżą w pudełku na półce przy drzwiach.– Dobrze – odpowiedział chłopiec i podszedł do półki, na której stały dwa pudła. Otworzył pierwsze i zobaczył dziwaczne brązowe buty pasujące do teatru. Zabrał pudło, pożegnał szewca dziękując mu głośno i wybiegł z zakładu.– Do widzenie – odpowiedział mu Alfred nie podejrzewając kłopotów. Za to magiczne buty podskakiwały z radości obijając się o boki pudełka.– Będziemy grać w przedstawieniu. W teatrze. Hurra! – wołały do dotarły na miejsce. Chłopak podał pudło mamie, która była kostiumografem, a ona aktorce..– Co to za paskudne buty – krzyczała w szatni Klementyna. Jak ja będę wyglądać? Ohyda. Kto zrobił dla mnie takie dziwaczne buty? – Aktorka już zamierzała iść na skargę do kostiumografa kiedy nagle reżyser wezwał ja na scenę.– Robimy próbę – zarządził – Musisz dużo ćwiczyć, bo niedługo przedstawienie. w dziwacznych butach zaczęła tańczyć. Najpierw trochę niepewnie, nawet niezdarnie lecz z każdą chwilą coraz lepiej. Magiczne buty nigdy do tej pory nie tańczyły, ale były tym zachwycone. Nie spodziewały się czegoś tak fajnego. Radośnie podskakiwały, wykręcały wymyśle piruety a nawet salta. Reżyser podziwiał Klementynę. Do tej pory tańczyła fatalnie. Choć marzyła o wielkiej karierze to na scenie ruszała się powoli i niezgrabnie. Nic nie zapowiadało takiej przemiany.– Dziewczyno! Kiedy ty się tego nauczyłaś? – pytał – Zaskoczyłaś mnie!– Zawsze mówiłam, że mam talent, tylko pan tego nie dostrzegał – odpowiedziała zarozumiale aktorka – Powinnam dostać główną rolę. Chcę być gwiazdą!– Tańcz tak dalej, a zostaniesz – odpowiedział próbie dumna Klementyna przechwalała się w szatni przed innymi aktorkami:– Mam talent! Wiedziałam o tym od zawsze. Tańczę najlepiej z was – Zdjęła swój strój, a potem cisnęła w kąt buty – Są ohydne – powiedziała – Jutro karzę je buty jeszcze nigdy nie czuły się tak obrażone. Słyszały już że są dziwaczne i staromodne ale nie ohydne. Po tym jak starały się pięknie tańczyć liczyły na jakieś miłe słowa. Cóż jednak miały zrobić? Pokochały taniec i chciały zostać w teatrze. Miały nadzieję, że następnego dnia Klementyna doceni je i jeszcze będą z nią szczęśliwe. Niestety okazało się, że zarozumiała aktorka nie lubi ich i nie ma pojęcia o ich mocy. Uważała, że jest wyjątkowo uzdolniona. Chciała nawet zmienić buty na inne. Na szczęście reżyser nie zgodził się. Magiczne buty cieszyły się, że przynajmniej on je docenia, więc na próbach tańczyły najlepiej jak mogły. Dzięki nim Klementyna dostała w końcu główną rolę w przedstawieniu. Była bardzo pewna swego talentu. Do premiery został jeden dzień. W tym czasie szewc Alfred zorientował się, że pomylono kartony z butami. Postanowił udać się do teatru, aby dostarczyć właściwe buty a odebrać swoje.– Dzień dobry – przywitał reżysera kończącego ostatnia próbę – Przepraszam, ale muszę wyjaśnić panu pewną pomyłkę. Jestem szewcem i niechcący oddałem niewłaściwe buty. Chciałbym odzyskać moje takie nieco dziwaczne i przyniosłem właściwe. Oto one – podał mu zwykłe lakierki.– Szkoda – powiedział reżyser – Zauważyłem, że jedna z aktorek ma dziwne buty, ale podobały mi się. Myślałem, że to część kostiumu. Może moglibyśmy zostawić je w teatrze? – spytał– O nie! Niestety – odmówił szewc – Muszę je odzyskać, gdyż nie należą do mnie. Spodziewam się że ich właściciel po nie wróci. Rozumie pan.– Oczywiście – powiedział reżyser. Zaraz je panu oddam. Przy okazji zapraszam na nasze przedstawienie. Jutro jest premiera. Mam jeden wolny bilet i zastanawiałem się właśnie komu go podarować. Proszę go przyjąć i przyjść jutro.– Wspaniale – ucieszył się szewc – Na pewno z dziwacznymi butami wrócił do zakładu. Odetchnął z ulgą, że je odzyskał. Bał się, że znowu przepadły. Był szczęśliwy, lecz buty smuciły się. Chciały wystąpić w przedstawieniu. Tyle ćwiczyły i uwielbiały to. Zastanawiały się, czy zarozumiała Klementyna czegoś się od nich następnego dnia Alfred wystrojony w najlepszy garnitur udał się do teatru. Było tam mnóstwo gości. Wszyscy czekali na zapowiadane od dawna przedstawienie. Tańczyć miała nowa gwiazda Klementyna. Wreszcie zaczęło się. Na początek zaplanowano występ śpiewaków, a potem gwiazdę wieczoru. Klementyna w nowych butach wybiegła na scenę. Niespodziewanie potknęła się i upadała. Szybko wstała próbując tańczyć. Niestety nie umiała. Podskakiwała niezdarnie i obracała się w kółko. Widzowie gwizdali i śmiali się.– To chyba jakiś żart – zawołał ktoś z widowni.– Zabierzcie ta niezdarę– Oddajcie nam pieniądze za bilety! – wołali robiła co mogła lecz każdy jej ruch był coraz gorszy. Nie rozumiała co się stało? Jeszcze wczoraj miała wielki talent, a teraz nagle znikł. Jak to możliwe? Owszem nie przykładała się do ćwiczeń, ale po co skoro tańczyła wygwizdali zarozumiałą aktorkę i wyszli z teatru. Nikt nie wiedział dlaczego zepsuto to przedstawienie?Czemu aktorka nie umiała tańczyć? Jedynie szewc Alfred domyślał się co się stało. Klementyna tańczyła wcześniej w magicznych butach, jednak niczego się od nich nie nauczyła. Buty nie dały jej prawdziwych umiejętności, bo na nie nigdy nie zasługiwała. Była złośliwa, niemiła i leniwa. Dzięki nim mogła stać się wielką tancerką, ale była zbyt zarozumiała. W szatni teatru płakała i przepraszała wszystkich za swój nieudany występ. Przyznała, że była zbyt pewna siebie i nie pracowała nad umiejętnościami. Zrozumiała, że będzie musiała dużo ćwiczyć jeśli nadal pragnie zostać gwiazdą. Nic nie przyjdzie samo bez wysiłku nawet jeśli ma się magiczne buty. Trzeba samemu wziąć się do kilka dni i ktoś niespodziewanie przyszedł do zakładu szewskiego. Ubrany był elegancko, ale jakoś staromodnie.– Dzień dobry – przywitał się uprzejmie – Przyszedłem odebrać moje nie wierzył własnym oczom. Stał przed nim właściciel dziwacznych butów.– Czy udało się je naprawić?- spytał nieznajomy.– Tak oczywiście. Czekają na pana – odpowiedział Alfred i poszedł po nie na zaplecze.– O to doskonale, że czekają na mnie. Powiem panu, że zastanawiałem się, czy wytrzymają tak długo w pudełku.– Nie rozumiem? – zdziwił się szewc– No tak przecież nie wyjaśniłem panu, że to nie są zwyczajne buty. Są magiczne, a ja jestem czarodziejem. Za pomocą trzech pierścieni dałem im trzy moce. Jeden sprawił, że potrafią się zmieniać, drugi że mogą zmieniać ludzi, a trzeci dał im moc rozwagi ,aby dobrze wykorzystywały swoje umiejętności.– To niesamowite co pan mówi – powiedział szewc – Przepraszam, ale nie wiedziałem że są czarodzieje, a buty mogą być magiczne.– Niestety jest nas niewielu. Lecz można spotkać czarodzieja w każdym zwykłym miejscu.– Rozumiem, ale dlaczego zaczarował pan te buty?– Zaczarowałem je aby pomagały tym którzy na to zasługują, karały tych którzy coś przewinili i dawały nauczki tym którzy powinni coś w sobie zmienić. Zawiodłem się, że nic nie zrobiły przez tak długi czas.– Oj tego nie powiedziałem – uśmiechnął się Dla mnie zrobiły bardzo dużo. Dla mojego wnuka również. Myślę, że sporo też działo się kiedy je straciłem.– Doprawdy pomogły panu to cudownie. Właśnie na to liczyłem. Bardzo się cieszę. I mówi pan że zginęły, a jednak ma je pan. Jak to się stało?– Same do mnie wróciły – odpowiedział z dumą szewc.– To wspaniale polubiły pana. Mam Alfredzie prośbę: Przypomniało mi się właśnie, że bardzo się śpieszę. Przechowaj te buty, bo nie mogę ich teraz zabrać. Wrócę po nie za jakiś bajki jest Iwona Kałuża. Więcej bajek na stronie
The ugly duckling. Hans Christian Andersen. Brzydkie kaczątko. Bajka – słuchowisko dla dzieci: usypianka w wersji polsko-angielskiej. Klasyka baśni – “Brzydkie kaczątko” – bajka na dobranoc w wersji polsko-angielskiej, czytana kojącym, usypiającym głosem na tle uspokajającej muzyki. Hans Christian Andersen.
Dla kogo? Dla dzieci, które nudzą się podczas deszczowej pogody. Przejdź do bajek o deszczu Deszcz potrafi być bardzo fajny, gdy potrafi się w nim to zobaczyć. Najpierw jednak, muszą to dostrzec rodzice, by potem móc to pokazać swoim dzieciom. A nie jest to takie proste. Ani jedno, ani drugie, bo dla dorosłych, deszcz jest nazywany złą pogodą, a słońce tą dobrą. Może czas na zmiany? Bajki o deszczu dla rodziców Latem, kiedy dzieci często bawią się na podwórku, rodzice mogą chwile odetchnąć, zająć się domem, nadrobić zaległości. Niestety, nie zawsze pogoda jest słoneczna. Od czasu do czasu, bywa, że nawet częściej, za oknem pada deszcz. Co wtedy? Jak zadowolić dziecko i jednocześnie nie rezygnować ze swoich zajęć? Z pomocą przychodzą bajki o burzy, w których znaleźć można pomysł na zabawę. Dzięki przygodom, które przeżywają Krzyś i Ola, rodzicom łatwiej dostrzec w deszczu coś dobrego. Choć to tylko woda, lecąca z nieba, to może stać się inspiracją do niejeden zabawy. Trzeba tylko spojrzeć na deszcz, przyjaznym okiem i dostrzec w nim coś dobrego. Bajki o deszczu pełne pomysłów na zabawę. Dzieci też mogą nie dostrzegać zabawowego potencjału, w deszczowej pogodzie. Gdzieś zapodział się ich dziecięcy entuzjazm. A może to dorośli, nie pozwalając na tańce w deszczu i na skakanie po kałużach, zgasili tę pierwotną radość? Ze strachu przed przemoczeniem, przeziębieniem, ubrudzeniem. Zapomnieli o swoim dzieciństwie, kiedy sami nie mieli takich ograniczeń i podwórko po burzy, było najlepszym miejsce do zabawy. Wielkie, ogromniaste kałuże, stawały się jeziorami, po których pływały papierowe, albo wydrążone z kory łódki. Czasem udawało się zrobić tamę przed kanałem burzowym i woda zbierała się jak wielkim zbiorniku wodnym. Wyobraźnia co chwilę podsuwała nowe pomysły, a kalosze chroniły nogi przed zmoczeniem. To nic, że czasem ktoś rzucił dowody wielki kamień, albo gałęzią uderzył o jej powierzchnię, chlapiąc wszystkich wokół. Przecież to tylko zabawa. A dziś? Jest trochę inaczej. Nie wszędzie, ale takie widoki to rzadkość. Co takiego ciekawego, może być w deszczu? A co jest w słońcu? Kiedy jest bardzo gorąco, też potrafisz narzekać, prawda? Jeśli więc ty narzekasz, to samo robić będzie twoje dziecko. Tak to działa i na pewno niejeden raz się o tym przekonałeś. Niestety. Na szczęście, można to zmienić. Można zacząć cieszyć się z tego, co jest, a to znaczy, że również z pogody, która jest za oknem. Trzeba tylko trochę wysilić swoją wyobraźnię i co nieco podpowiedzieć swojemu dziecku. Ono dostrzeże to szybciej, niż ci się wydaje. I wcale nie musisz używać do tego tabletu lub komputera. Wystarczy deszcz i czasem jakiś dodatek. Poza tym, są kredki, kartki z bloku rysunkowego i pomysły na konkurs, relację dziennikarską albo fotograficzną. Do dzieła więc. Jak co roku, tak i tym razem, deszczu z pewnością nie zabraknie, a wraz z nim, dni, kiedy nie będzie można się bawić na podwórku. Wtedy z pomocą przyjdą bajki o deszczu, do których czytania, gorąco cię zapraszam. Oto Bajki o deszczu
Bajka o jaskółkach. Przed domem Grzesia znajdował się ganek. W upalne dni dawał wspaniały cień, a gdy padał deszcz łatwiej było wejść do domu, nie robiąc mokrych śladów na podłodze. Czasem można było posiedzieć i popatrzeć na zachodzące słońce.
Bajka o nieśmiałości i braku pewności siebie. Basia nie lubiła występować przed klasą. Zawsze się bała, że będą się z niej śmiać, że się pomyli, że zapomni. W domu umiała wiersz na pamięć, a w szkole nie potrafiła wydusić z siebie wszystkich zwrotek. Początek szedł jej całkiem dobrze, potem było już coraz gorzej.
YKLD.
  • ky842eevk9.pages.dev/81
  • ky842eevk9.pages.dev/230
  • ky842eevk9.pages.dev/286
  • ky842eevk9.pages.dev/35
  • ky842eevk9.pages.dev/201
  • ky842eevk9.pages.dev/307
  • ky842eevk9.pages.dev/62
  • ky842eevk9.pages.dev/338
  • ky842eevk9.pages.dev/110
  • bajka o burzy do czytania